W Warszawie było cudownie, to całkiem inny świat. Przyzwyczaiłam się do mojego miasteczka, ciszy, zieleni. Ale o wiele bardziej wolę te tłumy ludzi, zgiełk, mnóstwo samochodów, kolorowych napisów, wysokich nowoczesnych budynków. Odpoczęłam, przydało mi się.
Ale co do jedzenia. W poniedziałek wyszło 860/900 kcal. Od wtorku do piątku byłam na tym wyjeździe. Niestety nie było dostępu do Internetu, więc nie wiem ile zjadłam. Ale było dobrze, śniadania to głównie wafle ryżowe albo bułki, na obiad zupy kremy, coś przegryzłam po drodze. Dziś natomiast jest 16:00, a ja jestem po napadzie. Czuję się potwornie, grubo, nienawidzę siebie jak chyba nigdy wcześniej. Chyba pójdę kupić fajki, one jakoś zmniejszają chęć jedzenia. Proszę Was, pomóżcie mi, dajcie jakiegoś kopa, ja sobie nie radzę, najzwyczajniej w świecie :(
Postanowiłam nie zapisywać tych dni w rubryczce obok, zacznę to robić od poniedziałku.
Brawo,
Na dodatek dowiedziałam się wczoraj, że jest osoba, która mnie kocha. Jedna z najważniejszych osób w moim życiu. Przy niej jestem sobą, jestem szczęśliwa. Nawet byłam w stanie dziś zerwać ze swoim chłopakiem. Ale nie wiem co robić, wszystko się komplikuje...